Wielki powrót i wakacyjne wspominki z Kazimierza Dolnego! :-)

Witam serdecznie po dłuuugiej przerwie w pisaniu. :-)

Chciałabym podzielić się wspomnieniami z wakacji.

Ten czas między innymi spędziłam w Kazimierzu Dolnym. Było to niespełna parę dni, ale ten wyjazd na długo pozostanie w mojej pamięci. 

Dlaczego?

Samotny wypad do miasta liczącego niecałe trzy tysiące mieszkańców miał swoje zalety, chyba głównie.




Kazimierz Dolny jest bardzo nastawiony na turystykę, stąd w tym wakacyjnym czasie można było się spodziewać ogromnej rzeszy turystów pomimo pandemii. Muszę przyznać, że jednak nie spodziewałam się takiej ich ilości!

Turystyka, czyli dostęp do punktów gastronomicznych, noclegowych, pamiątkarskich był bardzo ułatwiony. Pod tym względem nie można narzekać. Zatrzymałam się w pokoiku w domku dla turystów. Prosty naturalny styl, łazienka, TV, czajnik elektryczny, naczynia, czyli wszystko co jest niezbędne.




Nawet mnie zaskoczył fakt, że potrafiłam się ogarnąć w obcym dla mnie mieście. Przyjechałam busem z Warszawy. Z dworca prosto na pizzę ;-) no i poszukiwanie noclegu, ponieważ walizka trochę przeszkadzała. Dzięki nawigacji w telefonie trafiłam oczywiście motając się w drodze.

Przywitałam się z gospodynią i do pokoju. Bardzo mi się spodobał. Wiedziałam, że to będzie piękny czas tylko dla mnie!

Po krótkim odpoczynku w miasto! To był totalny spontan.

W rynku zauważyłam fajne jeżdżące samochodziki - przewodniki. No i wsiadłam na godzinną przejażdżkę po mieście, a co mi tam, nie pali się nie?

Najbardziej spodobała mi się wizyta w wąwozie. Kazimierz z tego słynie.







W tym dniu to udałam się jeszcze na wieczorną Mszę i długi spacer wzdłuż Wisły. Posiłek miałam w upatrzonej budce z frytkami, plackami ziemniaczanymi, goframi, czyli same przyjemności, i jakoś tak wyszło, że "stołowałam się" tam do końca pobytu. :-)

Kolejne dni pokazały, że nic nie da się zaplanować, że po prostu trzeba oddać się chwili, bo okazuje się, że czekały mnie naprawdę fajne rzeczy, których nie planowałam.


Następnego dnia załapałam się na godzinny rejs promem. :-) Piękne przeżycie, słońce, spokój, beztroska, szum wody, totalny luzik!





Miałam wielkiego powera, więc później udałam się (oczywiście spontanicznie) na Wzgórze Trzech Krzyży, gdzie widnieją trzy nawiązujące do Golgoty krzyże postawione w roku 1708. Miały one upamiętniać liczne ofiary zarazy morowej, która miała miejsce na tych terenach. Ze szczytu wzniesienia maluje się piękny widok na panoramę miasta.



Zamek w Kazimierzu też warto odwiedzić. Jest to zespół fortyfikacji obronnych z XIII i XIV wieku.







Powiem tak - naprawdę warto odwiedzić to miejsce, nawet w weekend. Najbardziej zapadły mi w pamięć te długie spacery wzdłuż Wisły, piękne zachody słońca. Wspaniały czas na doładowanie baterii tak niezbędnych do powrotu do pracy. 

Już tak mam, że lubię być sama sobie sterem i okrętem, więc polecam taki wypad osobom, które lubią podążać przed siebie bez zbędnej rozkminy. ;-)






Do zobaczenia (w) Kazimierzu! :-)


W obliczu koronawirusa.....

Kochani!

Cóż mogę powiedzieć.....

jest to dla nas wszystkich ogromny czas próby, który musimy przetrwać.

Nie chcę się tutaj wymądrzać, ale dla każdego z nas powinno być oczywiste, że sprawa jest dość poważna i nie można jej bagatelizować.

Co można zrobić?

1. Modlić się i ufać, że nadejdzie lepszy czas. WIARA I MODLITWA!
2. Przejść do działania, czyli zadbać o swoją odporność: sen, zdrowe odżywianie, wypoczynek, unikanie stresów. ODPORNOŚĆ!
3. Bez potrzeby nie wychodzić z domu, ograniczyć wyjścia. SIEDŹ W DOMU!
4. Dbać o higienę - częste mycie rąk mydłem, nie dotykać twarzy, włosów. Ale warto pamiętać, że te wszystkie antybakteryjne specyfiki, których już nie ma, zabijają bakterie i zarazki a nie wirusy, ale oczywiście warto ich używać dla higieny - to zawsze wskazane.  HIGIENA!
5. Nie siać paniki. SPOKÓJ!
6.. Po co wykupywać tyle towarów skoro to i tak nic nie da? Obawiam się, że sporo żywności może przez to się zwyczajnie zmarnować. Z tego co mi wiadomo sklepy normalnie działają. ROZSĄDEK!
7. Stosować się do komunikatów, zaleceń, nasłuchiwać wieści ze świata. SŁUCHAĆ!

NAJWAŻNIEJSZE TO UŻYWAĆ ROZUMU I ZADBAĆ W SPOSÓB ODPOWIEDZIALNY O SIEBIE I INNYCH WOKÓŁ NAS!!!!

Bardzo bym chciała, by zły czas szybko minął.
Ale prawda jest taka, że powinniśmy wszyscy wyciągnąć cenną naukę z tych wydarzeń - pokora, szacunek do siebie i do innych, docenienie tego, co mamy na co dzień, bo tak często o tym zapominamy.

Ja z wielkim żalem też ograniczyłam pewne wyjścia, zmieniłam nawyki i tez mi nie jest z tym łatwo.
W ostatnim czasie zmagam się ze spadkiem formy psychicznej, ale mam nadzieję, że Bóg wyprowadzi mnie z tego kryzysu zwątpienia i doda mi sił do walki, by się nie poddawać.
Bo jak patrzę za okno i słucham do tego wieści, co się dzieje (w tym momencie 51 zakażeń) to nie wierzę, że przyszło nam żyć w takich czasach..... To smutne...

Ale nie upadajmy na duchu!!!!
Dbajcie o siebie - trzymam kciuki za nas wszystkich!!! :-)
I zachęcam do obejrzenia mojego filmiku z przesłaniem na FB. ;-)








Noworoczne postanowienia 2020

Mijający rok był bardzo owocny i obfitujący w różne ciekawe wydarzenia. Każdy dzień przynosił coś nowego.

Zrobiłam sobie taką krótką listę noworocznych postanowień, które chciałabym zrealizować w nadchodzącym nowym roku 2020.

O co chodzi w tych wszystkich postanowieniach?
Może w sumie nie o to, by potem sobie wypominać, że coś nie wyszło, czy też po to, by podnosić swoje ego, ale w moim mniemaniu idea jest taka, by pozwalać sobie na marzenia, wyznaczać nowe cele, ale oczywiście na miarę swoich możliwości.
Lubię ciągle się rozwijać, nie stać w miejscu - przecież jeszcze wiele mam do zrobienia, a samo się nie zrobi. Najpierw krótki proces myślowy i do działania! :-)
A oto moja lista, oczywiście nie cała - mam pewne punkty dość osobiste i prywatne, o których tutaj nie piszę:

1. Być dobrym, szczęśliwym człowiekiem, który wybacza urazy.
2. Ucinać kontakty, które mnie ranią i zabierają zbyt wiele czasu i energii.
3. Codziennie uczestniczyć we Mszy Świętej i dbać o rozwój duchowy.
4. Skupić się na swoim życiu i rozwoju.
5. Zakończyć rozpoczęte przedsięwzięcia i zobowiązania.
6. Skupić się na relacjach, które wnoszą wiele dobra do mojego życia.
7. Może jakiś wolontariat z ludźmi?
8. Wychodzić do ludzi, nie uciekać w samotność, podróże.
9. Więcej i częściej się uśmiechać.
10. Asertywność.

Może na tym zakończę. Nie chodzi o to, by się zawalać wszystkim, ale warto stawiać sobie małe cele i powoli naprzód!
Jeśli spełni się chociaż połowa z tego to będę szczęśliwa. :-)

Dla wszystkich, którzy to czytają, składam najserdeczniejsze życzenia noworoczne - zdrowia, szczęścia, pomyślności i głębokiej radości! :-)




Jak sobie poprawić samopoczucie? Jak przetrwać kryzys?

Hmmm....

Na to są różne metody, w zależności od tego, jakie predyspozycje ma dana osoba, charakter, zdrowie, usposobienie, w jakim środowisku się obraca, czym się zajmuje, wiek i płeć też nie są bez znaczenia.

Ja stosuję różne metody.
Po pierwsze, kiedy mam kryzys bardzo pomaga mi wiara, Bóg, modlitwa, wyciszenie. Zwracam uwagę na CISZĘ. Pójście na Mszę działa na mnie kojąco, jakby czas się zatrzymał. Przynajmniej na tą godzinkę czy pól mogę zostawić moje problemy. Mogę zrozumieć, że nie jestem z tym sama. Czasem, a nawet często, może być pomocne co wtedy usłyszę podczas czytań czy kazania. Różnie to na mnie wpływa. Czasem dostaję odpowiedź, czasem jestem wściekła, bo coś mnie dotknie, czasem zaczyna mnie coś nawet bardziej wiercić, pojawiają się pytania, wątpliwości. Ale to świetnie!

Z bardziej przyziemnych metod dobre jest sprawę przemyśleć, dlaczego pojawia się dól - co lub kto jest jego przyczyną. Można na to powoli spróbować spojrzeć z dystansem i się zastanowić, co mogę z tym realnie zrobić. Warto pobyć z tematem samemu przez jakiś czas.

Rozmowa z drugim człowiekiem może okazać się bardzo cenna i wartościowa. Ktoś może nam pomóc spojrzeć na to z innej perspektywy, doradzić, choć z tym uwaga. Ja na przykład jak jestem w kryzysie, bardzo nie lubię doradzania na siłę i już teraz. Można po prostu się wygadać i to wiele daje, nie zawsze potrzebna jest od razu rada.

Jeśli przyczyną doła jest drugi człowiek warto porozmawiać szczerze. Jeśli się nie da, jest to niemożliwe, bo ktoś nie chce, to można napisać sms, list i zostawić to. Wiem, jakie to trudne i bolesne, kiedy spotykamy się z lekceważeniem, odrzuceniem. Długo też ćwiczyłam na sobie, by odpuszczać, nie narzucać się, zostawić drugiego człowieka, jeśli nie chce rozmawiać. Nic na siłę. Chociaż to boli. Ale relacja to dwie osoby, a nie jedna, która wszystko dźwiga na własnych barach.

Najważniejsza jest świadomość, że nie na wszystko masz wpływ. Są rzeczy, które realnie możesz zmienić, ale są i takie, które nie zależą już tylko od ciebie. Rób, ile możesz, nic więcej!

Też wiele mnie kosztowało, by to gdzieś sobie zakodować i uświadomić.

Pomocne zawsze są pasje, podróże, hobby, ciekawi ludzie, wyjście do świata, szukanie specjalistycznej pomocy niekiedy. I nie ma się czego wstydzić. Jesteśmy ludźmi i mamy też ograniczone zasoby. Na pewno człowiek nie może być sam z całym cierpieniem, nie może wszystkiego w sobie dusić. Trzeba rozmawiać. Trzeba tej pomocy szukać. Ale tylko wśród zaufanych i wypróbowanych ludzi, gdzie mamy pewność, że zależy im na naszym dobru, że nie chcą nam wyrządzić krzywdy.

Cóż..... i tutaj ważne są czas i cierpliwość. Niestety..... To wymaga tych dwóch rzeczy. Nic od razu się nie stanie. To jest proces, nauka poznawania siebie, jak działa nasze ciało i dusza w kryzysie.

W kryzysach podoba mi się to, że jednak to jest zawsze jakaś informacja dla ciebie, ze nie wszystko jest w porządku, że coś trzeba zmienić, że trzeba się sobie przyjrzeć na nowo, że potrzeba czasu dla siebie, bo być może gdzieś w tym chaosie się zapędziłeś i nie wiesz, dokąd zmierzasz.
To cenna informacja, również, jeśli spojrzymy na to szerzej pod kątem własnej historii, dzieciństwa, dlaczego reaguję tak a nie inaczej, że być może coś wymaga uzdrowienia, że potrzebne jest przebaczenie sobie lub komuś, by normalnie iść na przód i porzucić stare potwory, które od czasu do czasu wychodzą, często niespodziewanie i nagle.....

Czasem pojawiają się dolegliwości somatyczne i zastanawiamy się, na co chorujemy cieleśnie. A często jest tak, że uzdrowienia wymaga psychika, wtedy ciało wróci do formy, na przykład ustaną problemy trawienne, sercowe, krążeniowe i wiele innych.
Warto o tym pomyśleć.

No i czas na relax - kąpiel, dobre jedzonko, sen - to w sumie podstawa    :-)  Bo Polak głodny to Polak zły. ;-)





Nadzwyczajny Miesiąc Misyjny

Bóg zawsze odpowiada dobrocią. A my? Próbujmy nieść Boga w swoje środowisko. Przetwarzajmy zło w dobro i owego dobra rozsiewajmy wokół siebie jak najwięcej .
Bł. Ks. Jerzy Popiełuszko

Kolejny temat bardzo dla mnie ważny i pasjonujący. :-)



Bardzo ucieszyłam się na wieść o tym, że Papież Franciszek ogłosił ten miesiąc październik Nadzwyczajnym Miesiącem Misyjnym. :-) To wielka radość dla Kościoła, dla misjonarzy, i dla nas wszystkich, ponieważ wiedza na temat misji jest bardzo ważna. Mam wrażenie, że w tym aspekcie jeszcze wiele jest w naszym kraju do przekazania i pokazania, jak to właściwie z tym jest.

Moje zamiłowanie do tego tematu zaczęło się w czasie studiów szczególnie, gdzie pogłębiałam swoją wiarę. Poznałam wielu misjonarzy, którzy z zapałem głosili Ewangelię w najdalszych zakątkach świata.
Próbowałam szukać, co mogę zrobić w tym kierunku, żeby jakoś się wkręcić jako osoba świecka. Wszędzie, gdzie nie zadzwoniłam, mówiono mi o konieczności angażu w wolontariacie na szczeblu krajowym, abym mogła zdobyć cenną wiedzę i doświadczenie.

W roku 2014 trafiłam jako wolontariusz do Fundacji Dzieci Afryki. :-) Tak stopniowo rozpoczęła się moja przygoda ze światkiem misyjnym. I pomyśleć, że po wielu perypetiach życiowych i szukaniu swej drogi, po dwóch latach zaczęłam tam pracować w biurze. To przyniosło z czasem wiele niespodzianek - spotkania z misjonarzami, zdobywanie cennej wiedzy, jak wygląda pomoc misjonarzom "od kuchni", realna pomoc skierowana szczególnie do dzieci - wysyłka paczek z piórnikami, przyborami szkolnymi, moskitierami, lekami, materiałami opatrunkowymi, projekty adopcji na odległość i wiele innych. Poznałam od strony biurowej, jak wygląda proces takiej pomocy, wszelkie formalności. To praca bardzo pasjonująca, czasem są trudniejsze momenty, wiele spraw do ogarnięcia, ale wtedy czuję się jak taki prawdziwy misjonarz, który poświęca się dla innych.
Był moment, że bardzo intensywnie myślałam o wyjeździe misyjnym, myślałam poważnie też o zakonie.
Okazja wyjazdu trafiła się niespodziewanie, to było jak sen, 28 października 2017 roku. Kierunek - Kamerun. Czasu na przygotowanie nie było zbyt wiele, ale dzięki wsparciu Zarządu Fundacji ze wszystkim udało się uporać. Do dzisiaj mam wiele pięknych wspomnień, zdjęć, i to wszystko jest bardzo żywe i liczę jeszcze na niejedną wprawę do dzieciaków w przyszłości. :-) Aż łza się w oku kręci..... Trochę wspomnień....
Wszystko zaczęło się w sobotni poranek…
…gdy załoga w pełni sił stawiła się na lotnisku. Lot: kolejno lot do Douala w Kamerunie i po pół godziny ostatnie lądowanie w stolicy Yaounde. Zatrzymaliśmy się tam na nocleg u dominikanek włoskich. W niedzielę uczestniczyliśmy w uroczystej Mszy oraz zwiedzaliśmy stolicę. To co na wstępie mnie uderzyło w tym innym świecie to: straszny ruch na drogach, wyprzedzanie, tłumy ludzi, bogactwo, intensywne nocne życie, kreatywność Afrykanek w kwestii ubioru, wyczucie stylu, korupcja, niesprawiedliwość społeczna.



Kolejno udaliśmy się do Abong Mbang, gdzie wraz z siostrami ze Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana udało się zrealizować projekt budowy kuchni nieopodal szkoły. Z okazji naszego przybycia odbyło się uroczyste otwarcie kuchni, poświęcenie, tańce i uczta, a także przygotowany specjalnie z tej okazji program artystyczny.


Po dwóch dniach udałam się na wschód Kamerunu do Nguelemendouka do sióstr michalitek. Miałam okazję odwiedzić okoliczne szkoły, gdzie prowadzone są katechezy. Klasy są ciemne, wilgotne, brudne – z pewnością są to trudne warunki do nauki i zabawy. Dzieci są zaniedbane, ale z pewnością chętne do nauki i pracowite. Zwizytowałam Oratorium prowadzone przez siostry. Każda klasa ma swojego opiekuna, dzieci bawią się, uczą, mają okazję zjeść ciepły pożywny posiłek – najczęściej jest to ryż i kurczak w sosie. Dzieci są żywe i energiczne. Warto zwrócić uwagę, że dzieciaki garną się do zdjęć, są bardzo fotogeniczne. Spotkałam się też z młodzieżą. Zajęcia zaczynają się już od rana – młodzi ludzie pomagają w różnych pracach przy użyciu maczety. Siostry dbają o formację, integrację, organizują spotkania filmowe, katechezy oraz uczą praktycznych umiejętności
i pracy. 



To są naprawdę zdolni ludzie z wielkim potencjałem. Wystarczy tylko się nad nimi pochylić i stworzyć pewne możliwości i szansę na rozwój i lepszą przyszłość. Podopieczni zorganizowali nam ciepłe pożegnanie, trudno było się z nimi rozstać. Ofiarowaliśmy im m.in. chustę klanzę, która z pewnością umili im czas rekreacji i wspólnych zabaw. W Nguelemendouka spędziłam tydzień, a dość szybko poczułam się jak w domu. Stałam się rozpoznawalna, ludzie zwracali się do mnie po imieniu, nie byłam dla nich tylko „biała”. Często widywałam dzieci i młodzież w kościele podczas nabożeństw i sakramentu pokuty i pojednania.


Kolejny etap podróży to stolica i Balengou na zachodzie Kamerunu, gdzie również spotkaliśmy się z Siostrami Michalitkami. Mieliśmy okazję zwizytować ośrodek zdrowia oraz szkołę. Warto podkreślić, że klimat różni się znacznie od tego na wschodzie. Tutaj są góry, wysokość 1100 m n.p.m, bujna zielona roślinność i nieco niższa temperatura, owady już nie występują tutaj w takiej ilości jak w Nguelemendouka. Zaznacza się również różnica w mentalności ludzi – wychowanie angielskie daje o sobie znać – ludzie są bardziej pracowici, zaradni i nastawieni na rozwój, a nie jak w przypadku wschodu, gdzie wychowanie francuskie przyczyniło się do znacznego zubożenia intelektualnego ludności, co negatywnie odbija się w kwestii żywienia, higieny, edukacji i wiary. Po wizycie w Balengou udajemy się na ostatnie godziny do stolicy, gdzie żegnamy się z Kamerunem. Jeszcze udział we Mszy Świętej, uroczysty obiad i w drogę na lotnisko.


Jak pomagać misjonarzom?

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takich przygód i wrażeń. Często jest tak, że owoce podróży przychodzą później. Widzę to również u siebie, ponieważ teraz w moim sercu rodzą się ciekawe pomysły, jak jeszcze można pomagać misjonarzom, a potrzeby są ogromne w każdym aspekcie.

Najbardziej uderzający fakt to różnice między bogatymi a biednymi. Często jest tak, że brakuje empatii, bogaci skupiają się na sobie i swoim dobrobycie, mogą widzieć skrajną biedę i przechodzić obojętnie… Jest to ogromna dysproporcja i niesprawiedliwość. Ponadto zaznaczają się wyraźne różnice miedzy wschodem a zachodem Kamerunu. Szkoła angielska na zachodzie dała ludziom szansę na pracę i rozwój, inaczej dzieje się na wschodzie, gdzie często ludność nie posiada podstawowej wiedzy w kwestiach życia codziennego. Pochyliłam się również nad kwestią wiary. Chrześcijaństwo ma tam dopiero niecałe sto lat i wciąż zaznaczają się wpływy pogańskie, czary, magia, zabobony, zaklęcia, składanie ofiar itd… Często ludzie uczestniczą w nabożeństwach i sakramentach z czystej ciekawości, przymusu, a ich życie codzienne nie odzwierciedla prawdziwej wiary, co objawia się na przykład w braku szacunku i należnej czci do poświęconych przedmiotów.

Pamiętajmy o polskich misjonarzach. Przez modlitwę i wsparcie.

Polskim misjonarzom, którzy posługują w Kamerunie należą się słowa uznania i podziękowania. Wkładają wiele trudu i wysiłku w formację i naukę podstawowych prac i zachowań oraz w krzewienie wiary wśród miejscowej ludności. Z całego serca ogarniam ich wszystkich modlitwą i pamięcią! My dajemy im tylko pewne narzędzia do pracy, ale prawdziwe owoce są widoczne dzięki ich wysiłkom. Podczas rozmów z misjonarzami dowiedziałam się, że najbardziej trudne w ich życiu są: choroby, odmienność kulturowa oraz fakt, że nie widać od razu efektów ich pracy – te owoce zbierze ktoś inny. Ale za to oni zbierają owoce po poprzednikach, co objawia się poprzez wdzięczność, którą żywią do nich m.in. policjanci – byli wychowankowie misji, którzy kiedyś otrzymali szansę wybicia się.
Zachęcam do modlitwy i wspierania materialnego polskich misjonarzy, bo ich praca i trud są wartościowe i nie idą na marne, a także przyczyniają się do tego, że świat staje się lepszy i radośniejszy. 
Bardzo podziwiam tych ludzi, którzy są gotowi poświęcić swoje życie dla innych. Opuszczają rodzinę, dom, Ojczyznę, wszystko i idą w nieznane.... Jakie to uczucie? Pewnie obawy, ale też radość, wolność i zaufanie Bogu. Mamy czego od nich się uczyć, naprawdę! Na pewno, aby się nie skupiać zbyt na tym, co materialne, aby właśnie trochę zaufać, pójść w ciemno, a nie kurczowo trzymać się planów i wygód!
Pamiętajmy o naszych misjonarzach - nie tylko teraz, ale zawsze!



Jesienna zaduma.....

Co jakiś czas tu wracam.

Odkryłam, że pisanie bloga to świetny sposób na nudę, na długie prawie jesienne wieczory.
Niesamowite, jak ten czas szybko umyka. Dopiero co gorące letnie słońce, a tu już porywy wiatru, chłody i coraz ciemniej się robi.
Aż się boję na myśl, że w miarę, jak ten jesienny czas będzie się wydłużał, moja zaduma będzie z każdym dniem jeszcze większa.
W sumie to dobry czas i bardzo potrzebny. Wbrew pozorom może być bardziej twórczy mimo dłuższych momentów ciemności na zewnątrz. To prawda, że wstaje się bardzo ciężko i niechętnie, ale wieczory mogą być nawet ciekawe.
Wszystko zależy tak naprawdę ode mnie, jak ten czas wykorzystam, jak podejdę do tego. Pomysłów mam wiele: ciekawa lektura, pewne zadania, nauka języków, prasowanie, pisanie artykułów, gotowanie - jak widać - jest co robić. Można też spokojnie przysiąść i poukładać swoje życie krok po kroku.

Znalazłam taki cytat w kalendarzyku, który gdzieś mi tak siedzi w głowie:

"Kto posiada miłość - jest bogaty, chociaż o tym nie wie."
św. Józef z Kupertynu




O bieganiu.

Tym razem będzie o bieganiu. :-)

Od razu jak tylko skończyłam posta o pielgrzymowaniu to przyszło mi do głowy, by właśnie o tym teraz napisać. Lubię wszelkiego rodzaju aktywność.
Bieganie daje mi energię, wyzwala moc i dobry nastrój, czyści zmęczony różnymi sprawami umysł. Po bieganiu czuję się lżejsza, nie tylko w sensie fizycznym ale i duchowym.
Sama nie wiem kiedy, bieganie stało się moją pasją i pewnego rodzaju coroczną tradycją - zaraz wyjaśnię, o co w tym chodzi.
Początki były niewinne, bo w czasach młodości. Już od dawna interesowałam się sportem. Lubiłam bardzo piłkę nożną, sporty zimowe, rower. Jednak bieganie na czas w okresie szkolnym było dla mnie bardzo stresujące. Śmieszne, ale dystans 600 czy 800 metrów był dla mnie mega długi ;-) Jak się później okazało, stać mnie na 5 km.
W czasach studiów myślałam, że to chyba koniec ze sportem.... Oczywiście były zajęcia do odbębnienia na uczelni, ale to tylko tyle. Zdarzyło mi się przytyć. ;-)
Z inspiracji pewnej osoby w roku 2015 zaczęłam bardziej cisnąć z tym bieganiem, stare wspomnienia wróciły, i tak zaczęłam startować w biegach organizowanych przez Stołeczne Centrum Sportu Aktywna Warszawa - chodzi o Bieg Konstytucji 3 Maja. Nie przygotowywałam się do tego specjalnie długo. Powiem szczerze, że ten pierwszy start był dla mnie mega prosty, czułam się lekko i pewnie, po prostu byłam ciekawa trasy i w ogóle jak to będzie. Powiem szczerze, że w najśmielszych snach nie spodziewałam się, że ci ludzie i ta atmosfera dadzą mi takiego kopa! Czułam się jak na mega profesjonalnej imprezie. Na koniec byłam z siebie mega dumna, że się udało. A trasa przyznam szczerze była dość rozmaita. W sumie to ciężko się biegnie po asfalcie. Łatwiej jest po zwyczajnych ścieżkach. Do tego po mniej więcej połowie biegu było mega wzniesienie, na co szczególnie nie byłam przygotowana, bo to inny styl biegania i technika, ale jakoś się udało, choć trochę tam straciłam. Czas tego biegu był najlepszy spośród wszystkich moich późniejszych startów, pewnie dlatego, że byłam szczupła w tamtym okresie. ;-) Niesamowite wzruszenie na mecie! Pierwszy medal.... :-)







Tak się podjarałam bieganiem w maju, że również pobiegłam w Biegu Powstania Warszawskiego 25 lipca tego samego roku na tym samym dystansie 5 km. Niestety w kolejnych latach nie było to możliwe, ponieważ w tym biegu zaczęła obowiązywać trasa na 10 km, na co jeszcze nie mogę sobie pozwolić, choć jestem coraz bliżej. Był to co ciekawe bieg nocny koło 21.00, a nie o 11.00, jak zdążyłam się już przyzwyczaić. Było gorąco, duszno, przed burzą. Wysiłek mega!!! Ale klimat niesamowity, naprawdę niemalże magiczny.


Kolejny bieg 3 Maja był inny, podobnie jak z pielgrzymowaniem. Wydaje mi się, że było trochę ciężej. Możliwe, że był po prostu większy upał. Kolejny medal do kolekcji.


Ten bieg w 2017 roku był najtrudniejszy, najbardziej męczący. Chyba po raz pierwszy naszły mnie myśli w trakcie biegu, by zrezygnować. Było bardzo zimno jak na maj. Z drugiej strony to chyba lepiej jak jest chłodniej, a nie upalnie. Dla mnie najgorsze jednak są deszcz i wiatr. Na szczęście jakoś nie przypominam sobie strasznych warunków biegowych przez te lata, a biegam regularnie w tej imprezie już 5 lat! Nie wiem, kiedy to zleciało. Tutaj odkryłam też możliwość zamówienia profesjonalnych zdjęć od organizatora, z czego zaczęłam korzystać.



Fajne są te zdjęcia, bo widzę na nich, jak zmieniałam się każdego roku, jakie miałam włosy, figurę itd. Kolejny bieg to kolejna nowa fryzura ;-)


No i ostatni bieg 3 Maja, w sumie bardzo lekki i przyjemny, może dlatego, że nie robiłam sobie jakiejś spiny. Pomyślałam, że zrobię co mogę, a dalej się zobaczy. Spokój, technika i się udało. :-)



Także co - zachęcam do biegania, bo naprawdę można się wkręcić, ale oczywiście wszystko z umiarem i zdrowym rozsądkiem. Ja się nie katuję treningami, ale oczywiście przed biegiem potrenować i się zmobilizować do ćwiczeń wytrzymałościowych, kondycyjnych na siłowni - polecam! :-)



O pielgrzymowaniu.

"Każdy wschód słońca Ciebie zapowiada, nie pozwól nam przespać poranka!"

Zamieszczam obiecany temat o pielgrzymowaniu. :-)

Prawda jest taka, że wiele można by o tym pisać, każdy ma inne doświadczenia. Warto pamiętać, że każda pielgrzymka jest inna - nie można powiedzieć, że skoro już raz przeszedłem to następne wyprawy będą już tylko łatwiejsze.
W swoim życiu brałam udział w pięciu pielgrzymkach:
Warszawska Metropolitalna Pielgrzymka Akademicka, zwyczajowo zwana WAPM i tym skrótem będę się tutaj posługiwać - dwa razy w grupie Seledynowej w latach 2012 oraz 2014 i raz w grupie Srebrnej w roku 2015.
Dwie kolejne pielgrzymki to Kalwaria Pacławska, Podkarpacie, moje rodzinne strony w latach 2017 oraz 2018.
Każda pielgrzymka inna. Z każdej mam inne wspomnienia tak naprawdę.
Powiem, że też potrzebne jest odpowiednie natchnienie, przygotowanie. Nie szłabym raczej z biegu, przymusu itd. Bo to raczej może się skończyć niepomyślnie....
Najbardziej pamiętam pierwszą pielgrzymkę WAPM w 2012 roku. Przygotowania zaczęłam wcześniej. Bałam się jak to będzie, nikogo nie znałam... Pomogła mi na pewno strona internetowa oraz info przy zapisach. Grupa Seledynów to świetna grupa. Właściwie szczególnie polecana tym, którzy idą na pielgrzymkę po raz pierwszy. Wspaniale mnie wprowadzili, pamiętam wspólne kolacje, tańce, rozmowy... Ta pielgrzymka była wyjątkowo łagodna, jeśli chodzi o moje zdrowie fizyczne i psychiczne. Pomimo zmęczenia byłam bardzo szczęśliwa. Nigdy nie zapomnę tych nocy w stodołach z myszami, ponieważ nie miałam wtedy namiotu. ;-) Dobrze, że miałam miskę do mycia i śpiwór, karimatę eh....no i latarkę. ;-)
Te spory o to, kto poniesie znaczek grupy... chętnych było sporo - las rąk normalnie hłe hłe ;-)
Pamiętam łzy jak już docieraliśmy do celu. Przypomniała mi się jak w kadrze cała pielgrzymka, wszystkie przeżycia, dobroć spotkanych ludzi... To wzruszenie zresztą będzie się pojawiało także w latach kolejnych. Tutaj też złapała mnie największa pielgrzymkowa opalenizna. ;-)





Pielgrzymkę w 2014 roku pamiętam jako wyjątkowo ciężką. Byłam słaba, też psychicznie. Może to nie był najlepszy moment, by iść.... Pamiętam szczególnie skurcze i ból w udach, bąble na stopach, ogólne osłabienie. Ale doszłam szczęśliwie do celu. Pomogły mi też wartościowe rozmowy.
W 2015 roku ruszyłam z duchem misyjnym, co wiąże się też z moją życiową pasją. :-)
Był super klimat, świetni ludzie, szłam w miarę łagodnie, w połowie dopadł mnie tylko niedobór elektrolitów, ale dało się z tym uporać. Cenna nauka była taka, że sama woda do picia to za mało - potrzebne są cukry i elektrolity właśnie. Oczywiście spałam już w namiocie, jak w roku poprzednim. Pamiętam też jakiś intensywny atak mrówek, jakaś plaga normalnie! Polecam repelenty, a najlepsza jest mugga, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam. ;-) W pamięci zapadły mi też te "kąpiele" w misce. Dodam też, że ta pielgrzymka była najbardziej upalna.




No i dwie moje rodzime pielgrzymki do Kalwarii Pacławskiej w latach 2017 i 2018. Miałam iść rok wcześniej, ale oczywiście nie miałam natchnienia i się wymigałam eh....
Obie były dość podobne. Pierwszego dnia po porannej Mszy w katedrze w Przemyślu ruszyliśmy w drogę i tego dnia byliśmy już na miejscu. Poprzednie pielgrzymki trwały 10 dni 5-14 sierpnia. Tutaj dochodziliśmy pierwszego dnia i na miejscu przeżywaliśmy dni odpustowe w terminie 12-15 sierpnia. W tym czasie odbywały się koncerty, adoracje, była okazja do spowiedzi, dróżki Matki Bożej i Pana Jezusa, pogrzeb Matki Bożej. Fajny czas, bardziej na luzie. Mieszkaliśmy u gospodarzy na strychu, dość zadbanym. Spaliśmy na przygotowanych materacach, każdy miał ze sobą swój śpiwór. Nasza grupa z Przemyśla liczyła ok. 30 osób i nie wszyscy spali z nami na strychu.Pamiętam zimne noce, wczesne poranki, jak zresztą na WAPM. Przyznam szczerze, że taka pielgrzymka to swoisty obóz przetrwania. Ale jest w tym wiele Bożego ducha, bo oczywiście są codzienne Msze, modlitwy, konferencje, rozważania. I chyba to sprawia, że człowiekowi jest po prostu lżej.
Ważna jest intencja, z którą idziemy. Ja w momentach kryzysu przypominałam sobie, po co idę, jaki jest cel, za kogo się modlę. To mi dodawało powera! No i wspaniali ludzie, gościnność.
Cenne doświadczenia i nauka pokory. Nauka dzielenia się z innymi i radości z tego, co mam. :-) Widzę też, jak w poszczególnych latach się zmieniałam.
I nic więcej nie potrzeba.....








Co ja robię tu? ;-)




No właśnie....

Już jakiś czas temu zaczęło mi chodzić po głowie, by pisać coś ciekawego, dzielić się swoimi pasjami, tworzyć coś, co mogłoby zainspirować innych do działania.
Zawsze najciekawsze są podróże. Bezcenne doświadczenia, nauka życia, czerpanie garściami z tego, co najlepsze, z bogactwa tego świata.
Znam ciekawe miejsca w Polsce, nawet nie trzeba się gdzieś daleko wybierać. Można coś ciekawego zobaczyć i tanim kosztem, choćby wyprawa w weekend do Ojcowa na przykład.
Możliwości jest wiele.
Tutaj na pewno chcę się dzielić swoimi przemyśleniami i pokazać tą wrażliwość na piękno, na to, co najmniejsze, prawie niedostrzegalne.
W tym biegu uważam, że fajnie jest przysiąść i zdobyć się choć na krótką refleksję i pomyśleć, dokąd zmierzam, jaki jest cel tej wędrówki.
Każdego dnia pojawiają się nowe zmagania, troski, smutki, problemy. W tym wszystkim jakoś trzeba się odnaleźć... Hmmm.... Co jest pomocne? Każdy może znaleźć swoją receptę. Dla mnie skarby to wiara, drugi człowiek, emocje, wrażliwość, pasje i zajmowanie się ciekawymi rzeczami.
Szczególnie lubię się wyrwać w odludne miejsce, pobyć sama ze swoimi myślami.
W ciszy najlepiej przemawia Bóg. Można usłyszeć bardzo ciekawe rzeczy. Szkoda, że wielu tak ucieka w hałas, chaos i słuchawki na uszach, żeby tylko nic nie usłyszeć.....

Za jakiś czas odezwę się znów, gdy tylko przyjdzie natchnienie ;-)